Savoir – faire (fr. wiedza praktyczna) to zbiór najważniejszych informacji o danej kolekcji, które projektanci przekazują m.in poprzez swoje strony internetowe. Zawsze zanim rozpocznę analizowanie pokazu mody, najpierw szukam informacji o inspiracjach, materiałach i technice produkcji. Savoir – faire to zatem okazja do podziwiania procesu powstawania najlepszego rzemiosła artystycznego.
Haute couture to ubrania wykonane ręcznie i produkowane w minimalnej ilości egzemplarzy. Czy wiesz, że do stworzenia jednej sukienki, Victor & Rolf potrzebowali 100 m tiulu a Elie Saab 5 tysięcy cekinów i tysiąc kamieni szlachetnych?
Praca nad lookiem z wybiegu zajmuje średnio 140 godzin, czyli zakładając, że norma pracy couturiera wynosi 8 godzin dziennie, jedną kreację odszywa się w 17 dni! Przyjmując, że na wybiegu Chanel pojawiło się 66 sylwetek… O matko! Koniec tego wyliczania, czas zająć się przyjemniejszymi rzeczami, czyli podziwianiem!
Na wiosnę 2017 Féderation Française de la Couture (zajmująca się przyznawaniem projektantom licencji na prowadzenie atelier haute couture) dopuściła do pokazów 22 domy mody. Ku wielkiemu zaskoczeniu, w tym roku z regularnego pokazu zrezygnowała Donatella Versace, prezentując swoją kolekcję w formie lookbooku.
Haute couture to moda przeznaczona do podziwiania, nie do noszenia. Sztuka dla sztuki, ewentualnie dla klientek z naprawdę zasobnym portfelem. Zatem motywem przewodnim pokazów jest zawsze piękny sen. Do rajskiego ogrodu zaprosił gości w tym roku Dior, u Valentino powróciliśmy do antyku, baśnie 1001 nocy to propozycja Elie Saaba, natomiast kolekcję pt. „Bulwar niespełnionych marzeń” zaprezentował Victor & Rolf. Zacznijmy zatem podsumowanie 🙂
Magia Chanel
Ostatnimi czasy największą inspiracją Lagerfelda jest słynne atelier Coco Chanel przy Rue Cambon. Jesienią scenografia pokazu przypominała legendarną pracownię projektantki, natomiast w najnowszej prezentacji, to właśnie studio, z oszkloną klatką schodową, stało się motywem przewodnim całego przedstawienia. W wiosennej kolekcji chodziło głównie o odbicia. Nie tylko te w lustrze, ale również odbicia mody lat 20, czasów kiedy tworzyła Coco. Do łask powróciło kilka charakterystycznych elementów, wokół których zbudowano całą kolekcję. Pióra, pasek w talii i mały kapelusz – to trzy najważniejsze dodatki według Lagerfelda.
Pojawiły się klasyczne garsonki z paskiem w talii, które często zamiast zasłaniać miały za zadanie odsłaniać. Następnie zaprezentowano krótkie sukienki z falbanami i marszczeniami, jednak wisienką na torcie stały się ostatnie kreacje, pełne blichtru lat 20, sukienki z piórami, cekinami i kamieniami. Moim faworytem były jednak buty – srebrne pantofle z zapięciem w formie pereł. W najnowszym pokazie Chanel najbardziej podobała mi się subtelność i wielkie wejście Lily Rose Deep, nowej muzy Karla Lagerfelda, która w różowej sukni, uszytej chyba z 200 m materiału, skradła całe wydarzenie.
Androgeniczność Givenchy
Riccardo Tisci zrobił z Givenchy zupełnie inny dom mody. Pamiętacie kostiumy Audrey Hepburn z „Zabawnej buzi”? Posągowe i minimalistyczne sukienki były autorstwa Huberta de Givenchy, który nie tylko w filmie, również w życiu, był oficjalnym projektantem aktorki. Od momentu, kiedy domem mody kieruje włoski artysta – Riccardo Tisci – wizerunek marki uległ diametralnej zmianie. Ale nie mam tu na myśli złej zmiany. Tisci sięga do mrocznych inspiracji a nie do balowej estetyki Huberta. Styl Givenchy jest eklektyczny i w każdej kolekcji są elementy powtarzające się – koronka, pióra, czerń, i jeszcze perfekcyjnie zaczesane włosy. Kobieta Givenchy jest androgeniczna, trochę elficka, ma często wybielone brwi – tak aby uwagę przyciągały głównie oczy – bardzo wyraźnie zaznaczone kości policzkowe i groźne spojrzenie. A największego uroku dodają jej ubrania.
Kobieta Givenchy ma na pewno kusić, suknie Tisci przylegają do ciała, podkreślają jej piękną sylwetkę, ale z drugiej strony mają odstraszać. Czy nie przyznacie, że ten wizerunek pełen koronek, piór (często również masek na oczy), powoduje wrażenie, że to kobieta/zwierzę? I to w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu! Kobieta Givenchy jest przede wszystkim dzika, zresztą jak sam projektant. Odkąd objął stery domu mody zaprosił do współpracy siostry Kardashian, Jenner i Hadid, tworząc własną Armię Givenchy. Dla mnie, w najnowszej kolekcji domu mody, widać trzy oblicza kobiety. Pierwsze mroczne, widoczne w czarnych sukniach z piórami, w których modelki przypominają ptaki. Drugie niewinne, prezentowane przez białe, koronkowe kreacje, rodem z szafy panny młodej. I ostatnie pokazujące, że każda kobieta kocha modę, uwielbia kolory, przebieranki i uwielbia Givenchy. Mnie najbardziej przekonują suknie w kratę, z dodatkiem falban i zdobień, ale to pewnie dlatego, że ja sama uwielbiam się przebierać 🙂
Rajski ogród Diora
Maria Grazia Chiuri do Christiana Diora przeszła w zeszłym roku, pozostawiając w domu mody Valentino swojego dotychczasowego współpracownika – Pierpaolo Piccolego. Podczas tygodnia mody Haute Couture, oboje zatem mieli swoje debiuty, Chiuri jako nowa dyrektor kreatywna Diora, Piccoli jako jedyny projektant Valentino. Na kogo spadła jednak większa odpowiedzialność? Myślę, że na Marię Grazię Chiuri, z jednego prostego względu – Christian Dior to marka, która modą haute couture zajmuje się od 70 lat i to ta linia jest dla domu mody najważniejsza. W kolekcji na wiosnę 2017, Chiuri nie zrezygnowała z wcześniejszej, młodzieńczej estetyki. Jej celem jest przede wszystkim nadanie ubraniom świeżości i skierowanie marki ku młodszej grupie odbiorców. Taka była też nowa kolekcja.
Pokaz miał miejsce w Muzeum Rodina w Paryżu, który na ten jeden dzień zamienił się w zaczarowany ogród! Zielona trawa, lustrzany sufit, drzewa i kolorowe wstążki, zwisające nad głowami gośćmi, przypominały mi trochę sielski klimat „Wesela” Wyspiańskiego a trochę kolorystykę „Ogrodu rozkoszy ziemskich” Hieronima Boscha. Modelki sprawiały wrażenie elfów, nimf i postaci z bajek, mając na sobie długie suknie w odcieniach ziemi i ciekawe dodatki. Pojawiły się maski, wianki, pióropusze i biżuteria kwiatowa. Ostatecznie to jednak maski miały największe znaczenie, ponieważ wieczorem, dokładnie w tym samym miejscu, Dior zorganizował bal maskowy, na którym bawiła się śmietanka Paryża. Wygląda na to, że Chiuri umie czarować, a przecież o to właśnie chodzi w pokazie haute couture.
Gra kontrastów u Valentino
Drugi debiut miał Pierpaolo Piccoli, który po raz pierwszy projektował solo a nie w duecie z Marią Grazią Chiuri. W przeciwieństwie do pokazu Diora, u Valentino królował minimalizm. Ubrania były niemal pozbawione dodatków i utrzymane w jasnej kolorystyce. W kontraście do kolekcji prezentowały się natomiast wnętrza, ponieważ na ścianach wisiały wielkie, abstrakcyjne dzieła sztuki.
Proste, minimalistyczne kreacje miały przywoływać mity, greckie boginie i posągowe kształty. Piccoli jak zawsze sięgnął do włoskich korzeni i tchnął w kolekcję antyczną tradycją. Pojawiło się dużo plis oraz tkaniny przypominającej organzę, która oplatywała suknie, nadając im objętości. W rzeźbach antycznych często stosowano efekt „mokrych szat”, uwypuklając kobiecą sylwetkę i nadając jej subtelności i efemeryczności. Nie inaczej postąpił Piccoli decydując się na zaprezentowanie kilku transparentnych sukienek, w których modelki wyglądały jak bajkowe nimfy. Wielkie brawa!
Baśnie tysiąca i jednej nocy u Elie Saaba
Kiedy myślę o haute couture, nie Chanel, Dior czy Valentino przychodzą mi na myśl, ale Elie Saab. Ten libański projektant chyba najlepiej wie jak zaprojektować suknie, które automatycznie zostaną wykupione przez arabskie księżniczki – a takie jest przecież grono odbiorców kreacji za 100 tyś euro. Do uszycia jednej sukienki, z kolekcji wiosna lato 2017, Saab użył 5 tysięcy cekinów i tysiąc kamieni szlachetnych. Tym razem, szukając inspiracji, sięgnął do kultury egipskiej, w szczególności lat 40 – tych i 60 – tych, kiedy prężnie rozwijał się tam muzyka, poezja i literatura.
W kolekcji o nazwie „The birth of light”, dominowały odcienie beżu oraz pastelowe róże i błękity. Moim faworytem były jedwabne opaski na włosach i okrągłe okulary, które wprowadzały odrobinę hollywoodzkiego klimatu. To skojarzenie nie jest bezpodstawne, ponieważ Saab przyznaje, że jego główną inspiracją był film – przede wszystkim „La Anam” z 1957 r. Największym zainteresowaniem cieszyła się sukienka z przedstawieniami scen z nad Nilu – inspirowana malarstwem papirusowym. Elie Saab w swojej genialnej opowieści na nowo wskrzesił modę na Egipt.
Bulwar niespełnionych marzeń Victora & Rolfa
Mam dwie ulubione kolekcje Victora Horstinga i Rolfa Snoerena. Pierwsza, z 2010 roku, z „przestrzelonymi” tiulowymi sukniami i druga, z 2015 roku, kiedy zdjęli płótna ze ścian i „zawiesili” je na modelkach. Ich surrealistyczne inspiracje nie mają granic. Na wiosnę tiul powrócił, ale tym razem jako tło dla kolażu. Ozdobą kreacji Victora & Rolfa stały się strzępy materiałów, abstrakcyjnie ponaszywane na tkaninę. Przypominało to trochę klimat „Alicji w krainie czarów” Tima Burtona, zaskakujący był również tytuł kolekcji – „Bulwar niespełnionych marzeń”.
Kolekcja miała na celu zwrócić uwagę na etykę i ekologię, będące najważniejszymi problemami współczesnego przemysłu tekstylnego. Do uszycia jednej kreacji wybiegowej potrzeba 100 m tiulu, który projektanci postanowili pozyskać w bardziej ekologiczny sposób – z poprzednich kolekcji. Victor & Rolf sprzeciwiają się idei „sztuki dla sztuki”, chcą aby za modą nie szła jednocześnie degradacja środowiska. Właśnie dlatego, ta kolekcja to cała ich twórczość w pigułce – dosłownie, ponieważ skupia w sobie wszystkie wcześniejsze projekty.
Sztuka dla sztuki Margieli
Uwielbiam Johna Galliano. Mimo wielkich kontrowersji, związanych z jego odejściem z Diora, nie przestanę określać go jednym z największych wizjonerów mody. Bo ostatnia kolekcja dla Margieli (tym domem mody Galliano dowodzi od 2014 r.) to wisienka na torcie i najdoskonalsze połączenie sztuki i mody. Widzieliśmy już tiul (Victor & Rolf), koronkę (Dior), czerń (Givenchy) i kapelusze (Chanel), ale nigdy w takim wydaniu jak na pokazie Margieli.
Tu nie ma miejsca na moralizatorstwo Victora & Rolfa. Dla Galliano i całego domu mody Margiela, haute couture to pokaz sztuki dla sztuki. Nie bez powodu ta linia jest określana mianem Artisanal (fr. rzemieślniczy). Jest to popis umiejętności tradycyjnego krawiectwa a nawiązania do sztuki pojawiają się notorycznie. Maison Margiela, podobnie jak jego założyciel, stawia na konceptualizm i awangardowe podejście do materiału. Cała kolekcja została ograniczona do czterech zasadniczych barw – czerni, czerwieni, bieli i beżu. Dla mnie najciekawsze było użycie organzy – na jednym z looków została podpięta na kształt kobiecej twarzy, sprawiając wrażenie ulotnego podmuchu dymu. Innym razem materiału użyto jako woalki, na którą naszyto kubistyczne, „picassowskie” motywy. Jeżeli ta kolekcja wzbudza was zainteresowanie twórczością Martina Margieli, nic nie stoi na przeszkodzie, aby w tym roku udać się Antwerpii, gdzie w w Mode Museum będzie miała miejsce retrospektywa jego twórczości w domu mody Hermes (a jak już się wybierzecie koniecznie dajcie znać!)
A jaka jest wasza ulubiona kolekcja? 🙂
Do usłyszenia,
A.
Dodaj komentarz